czwartek, grudnia 17, 2009

135.

Hey - Ty, Ty, Ty

Wiem, że doskonale znacie tę piosenkę, ale jeśli możecie, posłuchajcie jej raz jeszcze. Posłuchajcie dokładnie, zwracając przede wszystkim uwagę na słowa. Każde z nich idealnie scala się ze mną, dopasowuje do mojej historii i daje nadzieję, że może nie jestem sama z moją, bądź co bądź, anormalnością. Bo gdybym miała skrócić tę piosenkę, napisałabym: Zawsze, gdy będę próbowała pokochać kogoś innego, i tak ty wrócisz do moich myśli. Nie sądzicie, że brzmi to dziwnie znajomo?
Nie będę się wynaturzać uczuciowo i pisać o tym, jak mi źle, bo źle mi nie jest. W zasadzie równie idealnie może się do mojej obecnej sytuacji dopasować inna piosenka Hey, a konkretnie pierwsza jej zwrotka.

Wreszcie jest
Czego więcej chcieć
Gwiazdkę z nieba tanio sprzedam
Niebo darmo dam
Hey - Romans petitem

Chyba powoli, tak bardzo powolutku, ale jednak zawsze chociaż o odrobinkę każdego dnia, zaczynam uczyć się wysysania wszystkich soków życia ("Stowarzyszenie Umarłych Poetów"), a jeśli nie życia, to na pewno chwili. Próbuję zrozumieć tajemnicę czerpania radości z jednego cudownego momentu, a potem życia tym momentem i wdzięcznością za ten moment. Kiedy już dojdzie się do tej chwili, kiedy się dostrzega, jaki pokój to wnosi w serce, wtedy człowiek zaczyna zauważać, ile takich momentów jest w życiu. Bo czasami wydaje się, zwłaszcza, kiedy mam jakiś kryzys, że jeden taki drobny momencik dziennie nie jest mi w stanie zapewnić równowagi na wszystkie przeciwności tej doby. Okazuje się jednak, że takich drobnych momencików są krocie - i to sprawia, że są jeszcze bardziej urokliwe. Zbieram je do koszyka małych radości, a one kumulują się we mnie, sprawiając, że nawet, gdy przyjedzie Ciocia i zacznie krzyczeć od progu, nawet, gdy marzę tylko o przytuleniu się do Mamy, a w zamian za to mam widok zmarzniętego świńskiego kopyta wyłaniającego się z niebieskiej, nylonowej reklamówki, nawet, gdy jestem kompletnie nieprzygotowana do szkoły, a siedzę i piszę notkę, to nie tracę wewnętrznej równowagi. Zaczynam rozumieć, że są momenty, które docenia się naturalnie i te, które trzeba się nauczyć doceniać, by nie tracić pokoju w sercu. Naturalnie docenia się uśmiech przyjaciela, duży kubek ulubionej herbaty, wpatrywanie się w bezruchu w białe niebo i słuchanie przy tym ukochanej piosenki, niespodziewany prezent czy wysłuchaną modlitwę. Sztuką jest doceniać dwudziestostopniowy mróz, nieobecność kogoś, kogo się potrzebuje, czyjś zły humor czy niesłuszną krytykę. Ale wiem też, że nie zawsze trzeba je doceniać. Ja uczę się godzić się z nimi i akceptować je. Nie brać sobie ich do serca i nie pozwalać, by zepsuły mi humor.
Myślę, że to pozwoli mi uczynić moje życie łatwiejszym.
Dobranoc.

P.S. Tak w ogóle, to przydałoby się zerknąć do notatek z kursu komunikacji... :)

2 komentarze:

  1. łeee coś nie tak ;( Tak ogólnie to notka słodka. A piosenka i tak mnie jakoś dobija, bo dla ciebie deja vu uczuciowe było zbawienne. Mnie by zamęczyło

    OdpowiedzUsuń
  2. pięknie opisane... i zgadzam się, bo najważniejsze, żeby mieć słońce w sercu, a nie jakąś burze czy zawieruche, czy jakieś inne natręctwo xD

    OdpowiedzUsuń