sobota, listopada 05, 2011

151. Do przodu, Żabeńko.

Rozpaczliwie usiłuję kopnąć się w tyłek, ażeby zabrał się on, a, uściślając, nie on, tylko mózg, do roboty. I to ciężkiej, bo jak się długo bimba, to potem długo trzeba nadrabiać.

Ech, znów mnie wzięło na motywacyjne blogi, stronki, na planowanie, na walkę z odkładaniem na później, na układanie swojego życia. Szkoda, że z praktyką trudniej. Miałam jednodniowy sukces, aż Mamę zatkało, gdy weszła do lśniącego czystością (no, może trochę przesadzam, ale na pewno nie zagraconego) pokoju. To był dobry dzień kilka dni temu. A dzisiaj mam totalną niechęć do wszystkiego, więc próbuję robić cokolwiek, co całkowicie nie pogrąży mnie w doszczętnym marnowaniu czasu. Zastanawiam się, czy pisanie na blogu można do tego zaliczyć.

Tak czy siak, próbuję trochę to wszystko ogarniać, jak wyjdzie - zobaczymy. Mam dużo ciekawych planów, jednak parę razy dawano mi do zrozumienia, że jestem osobą, która swoich planów nie realizuję i chyba sama zaczęłam w to wierzyć. Niedobrze. Muszę wierzyć w siebie, muszę wiedzieć, że mi się uda. Uda mi się, bo Bóg popiera moje działania, bo On je prowadzi i w razie czego ma bezwzględne i wyłączne pozwolenie je przerwać. Na razie nie przerywa - wnioskuję, że On też popiera pomysł mojego ogólnego ogarnięcia się.

W takim razie zaryzykuję i zdradzę nieco planów - zapisuję sobie sukcesy każdego miesiąca - te duże i małe, i będę je co miesiąc grzecznie publikować. Robię listy ToDo. Robię w miarę realne postanowienia, przy czym nie za dużo naraz. Staram się pozytywnie podchodzić do swoich planów i zamierzeń, wierzyć w siebie, ale też nie dążyć do niczego za wszelką cenę i nie załamywać się porażkami - brać je pod uwagę. Przede wszystkim jednak wplatam w to Jezusa, proszę, by On mi pomagał i wstrząsał mną, gdy już naprawdę przesadzam. Wiem, że bez Jego łaski nic nie mogę uczynić, a już zwłaszcza nic dobrego w moim życiu.

To, co robię, to taka mała akcja korzystania z tego daru, który mam od Boga - jestem nim ja sama i moje życie tu na ziemi. Chcę z tego wycisnąć jak najwięcej, "chcę wyssać wszystkie soki życia". Chcę poczuć, że nie robię nic na marne.

A tak przy okazji, coraz bardziej podoba mi się takie pisanie w próżnię. Mam wrażenie, że coraz mniej osób, jeśli w ogóle ktokolwiek, to czyta, i to interesujące i dziwne zarazem.

No nic, publikuję posta i idę zająć się czymś pożytecznym - jeśli nie nauką to chociaż drobnymi porządkami. (Gdy już całkiem do niczego się nie nadaję, czytam książkę. Zawsze to lepsze niż komputer, a przy okazji moje konto na lubimyczytac się rozrasta.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz