poniedziałek, października 31, 2011

150. Prokrastynacja, słomiany zapał, brak motywacji... czyli jak zeufemizować lenia.

Hallo Kinder.

Czym mogę podzielić się ze światem w ten ostatni wieczór października? Może tym, że ten dzień był wyjątkowo... mało wykorzystany, żeby nie powiedzieć - zmarnowany. Ech, brakuje mi już cierpliwości do samej siebie. Jestem typem człowieka totalnie bez samozaparcia.

Ja na nic się nie potrafię uprzeć. Z lękiem zastanawiam się, czy jakoś dotrę do Nieba, (uff, na szczęście to akurat kwestia łaski, a nie moich nieudolnych poczynań!) bo nawet na drodze tam potrafię się zniechęcić i znudzić. Może łatwo powiedzieć - taka już jestem, ale naprawdę odbieram to już jako zaburzenie - ten chroniczny słomiany zapał.

Otóż nie jestem w stanie się na nic zawziąć. Moje postanowienia natychmiast legną w gruzach. Będę miła - jestem, przez pół dnia, będę smutna - jestem, przez dwie godziny, będę ćwiczyć granie na gitarze - wow, jeden dzień, będę więcej czytać - kończę jedną książkę, będę zdrowiej jeść - przez godzinę opieram się batonikowi, będę kupować mniej kosmetyków - pod koniec miesiąca i tak muszę schrzanić licznik...

Żeby jeszcze kiedyś ktoś mnie wkurzył, (a to, jak powszechnie wiadomo, nietrudno) żeby mnie tak zirytował, żebym się śmiertelnie obraziła i nie odzywała, żeby chociaż jedno coś, choćby negatywne, ale na stałe... NIE! Mamo, jakie to okropne. Jak ja bym się chciała tak raz, chociażby dla spróbowania, mocno uprzeć, zawziąć i obstać przy swoim. Nie musi to być jakieś szałowe postanowienie. Ale żeby chociaż sobie samej udowodnić, że potrafię. Ejjej, Magda, ogarnij się. Przecież nie możesz mieć aż tak skrzywionej osobowości.

No właśnie, tak też upłynął dzisiejszy dzień - pod znakiem niedotrzymanych postanowień. Pouczyć się miałam - wyszło z tego odwalenie tego, co na środę, przemilczawszy chemię (znaczy - nie przemilczawszy, oświadczywszy uroczyście: zajmę się tym PÓŹNIEJ - prokrastynacja!). Miałam czytać zamiast siedzieć na kompie, ale też niewiele z tego wynikło, chociaż tu mam usprawiedliwienie - jakkolwiek Klin był świetny, tytułowy Lesio (oba kryminały Joanny Chmielewskiej) mnie irytuje, ma pomieszaną psychikę i jest wiecznie pod wpływem C2H5OH. Poza tym sympatyczny gość. Pozytywnym akcentem może być w zasadzie pomoc Mamie w montażu suszarki na pranie i próba chóru (tak, w końcu się odważyłam! zaraz pęknę z dumy). Oczywiście mam już kolejne cudowne postanowienia, lepiej jednak będzie, jak je przemilczę.

Powstrzymam się od sięgnięcia po kolejny kawał preparowanego ryżu w mlecznej czekoladzie. Już i tak mi niedobrze od tych słodyczy. Zamiast tego łyk Nałęczowianki... Jutro jedno z moich ulubionych świąt. Kocham Świętych!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz